Blog - Jak rozpętaliśmy "III wojnę światową"
Wiitaj :)
No i stało się, siedzimy w okopach ... Rozryte z trzech stron domu wykopy (osobiste dzieło męża) straszą nas i odstraszają wszystkich potencjalnych odwiedzających naszą starą, aczkolwiek ciągle jarą chatę. A wszystko przez te potoki wody w piwnicy. Mąż mój postanowił raz z tym skończyć definitywnie i pociągnął rury od rynny aż daleko poza posesję, oczywiście pilnując pedantycznie spadów wszelakich, rynienek, studzienek itd itp. Nawet byłam zmuszona wczoraj i dziś włączyć się czynnie jako pomocnik budowlany napełniający żwirem taczki oraz imający się wszelakich podlejszych czynności. Czynności ważne oczywiście były pod kierownictwem pana domu wykonywane. Całe szczęście trzymetrowe pole kukurydzy od północy chroni nas przed wścibskimi spojrzeniami - oj, fuj, jak to u nich rozgrzebane, jak brzydko!!! Ale karczerek już czeka, tylko czeka, kiedy wreszcie wszystko wróci do tzw. normy i będzie można czysto, czyściuteńko wymyć chodniki i wszystko wkoło, co się da z gliny, korzonków, resztek żwiru, piachu, kawałków cegieł, kawałków krawężników i innego gruzu. A więc konkretnie, to okopy zostały dziś szczęśliwie zasypane (uczestnictwo moje udokumentowane na zdjęciach). Po robocie jedzonko pyszne było - kartoflanka, kluski z wiejskiego sera z sosem ugotowanym naprędce z malin i śliwek zalegających w lodówce. Było smacznie i kolorowo. I tak to na pytanie znajomej dziś: no i jak tam Eluś, należałaś się dziś na tarasie na słonku? parsknęłam pustym śmiechem i od razu pokazałam zdjęcia, by nie przegadać, bo któż to ma cierpliwość słuchać o okopach, totalnym bałaganie i chaosie ... Życzę Ci drogi Czytelniku, by deszcze nie były zbyt obfite, ja już się nie obawiam :).